Dlaczego publikuję tę rozmowę, bo jest tego warta!!! Książkę zapewne kupię i przeczytam. Dlaczego? Bo na pewno jest warta przeczytania. Bo abp Ryś mądrze gada, a mądrych ludzi trzeba słuchać.
"Powtórzę, żeby było jasne: najstarsza tradycja w Kościele pokazuje, że celibat nie należy do natury kapłaństwa. I to jest niesłychanie ważne" - mówi abp Grzegorz Ryś.
"Powtórzę, żeby było jasne: najstarsza tradycja w Kościele pokazuje, że celibat nie należy do natury kapłaństwa. I to jest niesłychanie ważne" - mówi abp Grzegorz Ryś.
Ks. Paweł Kłys: Księże Arcybiskupie, coraz częściej
można usłyszeć w mediach, że Kościół jest w kryzysie. Mówi się, że gdyby nie
celibat, byłoby więcej powołań, mniej przypadków pedofilii w Kościele, a
małżonkowie mogliby liczyć na pełniejsze zrozumienie przez księży. Pojawia się
również argument, że kapłani żyliby w zgodzie z ludzką naturą. Chciałbym
zapytać o to, czym w ogóle jest celibat, jaką niesie wartość dla Kościoła?
Abp Grzegorz Ryś: Celibat znaczy tyle, co bez-żenność. On ma sens
wtedy, kiedy jest wyrazem czystości. Czystość jest fantastyczną cnotą, którą
zwykle - na własny użytek - nazywam „wolnością, żeby kochać". Trzeba
zacząć od tego, że chrześcijaństwo nie zna innego powołania jak powołanie do
miłości, ale to powołanie ma różne twarze, na różne sposoby można je
realizować.
Najczęściej wybieraną formą realizacji jest droga małżeństwa,
rodziny, ale istnieje także czystość ślubowana Mu w życiu zakonnym czy
praktykowana na inne sposoby. I ona też jest formą miłości do ludzi.
Czystość jest wolnością, to znaczy jest podkreśleniem
tego, że w dziedzinie życia erotycznego wszystko mogę, ale nie wszystko muszę,
nie jestem do niczego zmuszony. Mówi się - o czym ksiądz przed chwilą wspomniał
- że celibat jest sprzeczny z naturą człowieka. To zależy, jak się tę naturę
pojmuje. Naturą człowieka nie jest jego biologia i takie czy inne potrzeby; a
potrzeba erotyczna nie jest taką samą potrzebą jak potrzeba jedzenia, picia
czy spania. Myślę, że człowiek ma przede wszystkim głęboką potrzebę miłości i
ona jest wpisana w jego naturę. To znaczy „nie jest dobrze, żeby człowiek był
sam", dlatego że on wtedy nie wie, dla kogo istnieje. Człowiek jest z
natury relacyjny, odniesiony do kogoś. Całe nauczanie Kościoła na temat seksu
jest walką z jego banalizacją, ze zredukowaniem go wyłącznie do potrzeby
fizycznej, może psychofizycznej. Jan Paweł II mówił o mowie ciała, to znaczy,
że mogę gestem, znakiem, zachowaniem, także podjęciem życia erotycznego wyrazić
miłość. Kościołowi zależy, żeby nie rozrywać tych dwóch rzeczywistości: życia
erotycznego i miłości. Jeśli dojdzie do tego rozerwania, to mamy w Kościele
poczucie (mam nadzieję, że nie tylko w nim), że dochodzi do jakiejś banalizacji
seksu, że sprowadza się go tylko do tego, co jest w danym momencie potrzebą, i
to jeszcze przeżywaną bez wolności.
Istnieje wolność w stosunku do życia erotycznego, i
ta wolność nazywa się czystością. To ona sprawia, że mogę, mam moc, oddać komuś
swoje ciało, siebie we współżyciu. Jeśli człowiek chce drugiemu oddać siebie,
to musi mieć doświadczenie wolności, czyli kontrolowania samego siebie, tego,
że jego życie mu się nie dzieje, tylko że on ma nad nim władzę. Zagłoba dawał
królowi szwedzkiemu Niderlandy, ale wszyscy się z tego śmiali. Nikt nie daje
czegoś, czego nie ma.
W ten sposób Kościół rozumie celibat i czystość od
początku. W Starym Testamencie nie mamy wielu celibatariuszy, a jeśli się
pojawiają, to ich przeżywanie celibatu jest zupełnie inne niż w Nowym
Testamencie, dziś już nieaktualne. Celibat Jeremiasza był znakiem dla Ludu Wybranego,
że jeśli jego członkowie będą dalej tak postępować, to zostaną bezdzietni.
Prorocy nie tylko mówili, lecz także pokazywali swoim życiem, jakie jest słowo
Boga, i w tym przypadku było to słowo przestrogi. Jedyną grupą, jeszcze w
historycznym czasie Starego Przymierza, która zachowywała (zasadniczo) celibat,
byli Esseńczycy. Z tego grona wywodził się prawdopodobnie Jan Chrzciciel, więc
żył tak jak oni.
Bezżenność jako cnota jest niewątpliwie
nowotestamentalną ideą. Jezus żył w czystości jako celibatariusz, z grona
apostołów przynajmniej jeden, czyli Jan, również. Ten stan zatem pojawia się w
Kościele od początku, ale nie od razu był związany z kapłaństwem. Był pewnym
znakiem rozpoznawczym chrześcijan - uczniowie Chrystusa nie godzą się na
absolutną swobodę w dziedzinie życia erotycznego, jaka panowała dokoła.
Zapewne świat grecki, rzymski niewiele rozumiał z czystości, natomiast
chrześcijanie pokazywali: „Tak, nasza wiara porządkuje także tę
dziedzinę". I dość szybko okazało się, że znaleźli się ludzie, którzy ten
ideał czystości głosili tak radykalnie, że nawet dla Kościoła był on nie do
przyjęcia.
Dziś Kościół święci nieżonatych mężczyzn. Ale gdy
sięgniemy do Nowego Testamentu, czyli do serca chrześcijaństwa, to czytamy, że
Pan Jezus uzdrowił teściową Piotra, czyli - w domyśle - apostoł miał żonę.
Chyba miał też córkę, przynajmniej tradycja tak mówi.
Idźmy zatem dalej: święty Paweł w Pierwszym Liście do
Tymoteusza (1 Tm 3,1-13) pisze wytyczne dla biskupów i diakonów. Pojawia się
tam sformułowanie „mąż jednej żony". Jak to się ma do praktyki kościelnej?
Dlaczego dwanaście wieków później wprowadzono celibat?
Celibat jest jednym z przykładów tego, że Kościół ma
historię. Niektórym się wydaje, że Kościół spadł gotowy z nieba i że taki,
jakim go znamy dzisiaj, był już w czasach apostolskich. Nie. Wiele jego
instytucji, sformułowań doktrynalnych, przepisów liturgicznych zostało
uformowanych w pewnym procesie historycznym. Celibat rozumiany jako norma
życia kapłańskiego nie sięga czasów apostolskich, i to jest jasne. Już
powiedziałem, że w gronie apostołów najprawdopodobniej święty Jan był
celibatariuszem. O świętym Pawle różnie mówią. Historycy się domyślają, że był
wdowcem. A kiedy odkrył Jezusa Chrystusa i pisał, że chciałby, aby wszyscy
pozostawali w takim jak on stanie, to mając doświadczenie życia małżeńskiego,
zalecał jednak życie w czystości. Ale też mówił wyraźnie, że jeśli ktoś chce
zawrzeć małżeństwo, to jest to dobry wybór i nie robi niczego złego. Powtórzę,
żeby było jasne: najstarsza tradycja w Kościele pokazuje, że celibat nie
należy do natury kapłaństwa. I to jest niesłychanie ważne. Dlatego nie mamy
kłopotu z szacunkiem dla kapłaństwa naszych braci kapłanów greckokatolickich
czy prawosławnych, nie mamy też kłopotów w naszym łacińskim Kościele z
szacunkiem do kapłaństwa tych, którzy przeszli z Kościoła anglikańskiego i
przyjęli ponownie święcenia, a prowadzą życie rodzinne, gdyż tam mieli prawo
być święceni jako żonaci.
Celibat nie wchodzi w naturę kapłaństwa. Natomiast co
do swej natury jest on zgodny z tym, do czego z natury zmierza kapłaństwo. Jest
przystawalność tych dwóch rzeczywistości, kapłaństwa i celibatu, i wierzymy,
że one ze swej natury zmierzają do tego samego, czyli do pokazania
pierwszeństwa Boga w naszym życiu, no i do pokazania tego, że Bóg jest
miłością.
Wracając do wątku historycznego, rzeczywiście w
czasach apostolskich nie wiązano celibatu z kapłaństwem, choć już się
kształtowała taka tradycja. Została ona poświadczona mocno w okresie pierwszych
synodów i starożytnych soborów, na których ustalono, że - o ile wolno
wyświęcić żonatego mężczyznę - to nie ma możliwości, by człowiek, który przyjął
wyższe święcenia, się ożenił. Czyli w debatach na temat celibatu możemy mówić o
powrocie do tradycji święcenia już żonatych mężczyzn. Na przykład teraz, przy
okazji synodu w Amazonii, mówi się o święceniu tak zwanych viri probati,
czyli mężczyzn (viri), którzy są sprawdzeni (probati), czyli, tak jak pisze
Paweł, są mężami jednej żony, prowadzą dom w sposób sensowny, są świetnymi
mężami, ojcami i kimś w Kościele rozpoznawalnym. Ale to nie oznacza, że będzie
zgoda na to, żeby kapłan zawarł małżeństwo. Kapłaństwo jest sakramentem, który
w człowieku zostaje na zawsze, więc gdyby ktoś zawarł po święceniach
małżeństwo, musi zrezygnować z pełnienia dotychczasowych funkcji.
Wspomniałem o synodach starożytnych. Pierwszy
konkretny zapis związany jest z synodem w Elwirze (IV wiek). Pojawia się tam
sformułowanie mówiące, że Kościół święci żonatych mężczyzn, ale ów żonaty
kapłan, ma się powstrzymać od współżycia z żoną. W ten sposób rozumiano tę
normę celibatu aż po wiek XII, z pewnymi wyjątkami. Zasadniczo małżeństwo
mogło trwać, ale współżycie miało ustać. To jest myślenie w kategorii
pierwszego Przymierza i tego, co jest wpisane w Biblię Hebrajską, to znaczy myślenie
o czystości i nieczystości rytualnej. Stary Testament mówi o tym, że kapłan,
który ma od czasu do czasu pełnić swoją funkcję w Świątyni, powinien
powstrzymać się wtedy od współżycia. W Kościele pełnienie funkcji kapłańskiej
nie jest od czasu do czasu, tylko jest rzeczywistością codzienną, w związku z
tym przyjęcie wyższych święceń oznaczało - w ciągłości do tamtego prawodawstwa
- nakaz wstrzemięźliwości.
Proszę pamiętać, że Kościół średniowieczny, nawet
późnośredniowieczny, bardzo mocno żył Starym Testamentem. Być może dlatego, że
nie tylko dostarcza on nauczania, ale też podaje normy, sposób na stworzenie
pełnego społeczeństwa, pokazuje instytucje, takie jak monarchia, państwo. I
stąd też takie a nie inne podejście do małżeństwa duchownych. Skoro już
święcono żonatych mężczyzn, to mieli się oni powstrzymać od współżycia. Prawda
jest też taka, że mieli nie tylko żonę, ale także dzieci, gdyż święcono w
dojrzałym wieku, po 30. roku życia (dziś zwykle w 25.). Przy wysokiej
umieralności mężczyzn i średniej życia ok. 40 lat taki człowiek często zasadnicze
życie miał już za sobą. Niczego tu nie lekceważę, chcę tylko pokazać, że ta
norma funkcjonowała w pewnym kontekście. I tak było zasadniczo do wieku XII,
kiedy to na fali tak zwanej reformy gregoriańskiej zaczęto mówić o celibacie
kapłańskim inaczej: żeby święcić wyłącznie nieżonatych mężczyzn, nazywając żony
kapłanów konkubinami. To był jednak proces. Na I Soborze na Lateranie
orzeczono, że kapłaństwo jest przeszkodą do zawarcia małżeństwa, czyli
potwierdzono to, o czym mówiłem powyżej. Z czasem zaczęła przeważać opinia, że
kapłan powinien być bezżenny. Wprowadzono przepisy, ale prawdziwą zmianę
przyniosło dopiero życie, czyli zmienione sposoby przygotowywania kandydatów
do kapłaństwa. Po Soborze Trydenckim modelem przygotowania do święceń i kształcenia
kleryków, też nie od razu, stało się seminarium duchowne. Do seminariów przyjmowano
celibatariuszy, którzy potem otrzymywali święcenia.
To jest krótki historyczny rys, natomiast bardzo
ważne jest, żeby zobaczyć nie tylko zmiany w praktyce i prawie, ale też
głębokie uzasadnienie dla tej normy. Studiowałem ten temat i mam w sobie
przekonanie, że Kościół jako wspólnota wiary rośnie do zrozumienia celibatu,
nie do porzucenia go, tylko do zrozumienia. To znaczy, że norma ta pojawiła
się w Kościele w prowadzeniu Ducha Świętego. Celibat kapłański to prawo kościelne,
ale ono jest i będzie coraz głębiej i głębiej rozumiane.
Skąd to przekonanie?
Przy okazji procesu beatyfikacyjnego Ojca Świętego
Jana Pawła II pracowałem w komisji historycznej. Karol Wojtyła był członkiem
synodu biskupów i był przez Pawła VI wzywany na obrady. Był osobą bardzo ważną
w funkcjonowaniu tego ciała i przy okazji synodu, który w latach 70. dyskutował
o kapłaństwie i o celibacie, poprosił ks. prof. Różyckiego z Krakowa o tekst
teologiczny na temat celibatu. Przyszły papież zabrał go ze sobą na synod. I
tam, na podstawie tego tekstu, wygłosił swoje wotum. Pojawia się w nim pojęcie
connaturalitas, czyli właściwie współnaturalność. Z natury więc kapłaństwo jest
odpowiedzią na wezwanie „chodź za Mną". Ale nie o samą czynność tu
chodzi, tylko o pewien styl życia. Celibat z natury swojej mówi: „idę za Tobą,
i tylko za Tobą". Doświadczenie miłości do Jezusa każe mi kochać tak jak
On.
Chyba najpiękniej do tej pory pisał o tym Paweł VI w
encyklice Sacerdotalis Caelibatus. Papież mówi, że kapłan przez swój celibat
pokazuje Kościołowi miłość Jezusa do Kościoła, to znaczy Jezus kocha swój
Kościół także przez kapłana, który jest bezżenny. Wtedy widać, że celibat nie
jest rezygnacją z miłości, tylko jest miłością do Kościoła; nie do instytucji,
tylko do wspólnoty ludzi, w której każdy ma twarz, imię nazwisko, historię
życia, potrzeby. Po to ten ksiądz jest bezżenny, żeby pokazywał swoim sposobem
życia miłość Jezusa do każdego z tych ludzi i do całej tej wspólnoty. Podobnie
Papież Franciszek bez przerwy podkreśla, że jeśli ktoś przeżywa celibat czy
czystość ślubowaną Bogu jako rezygnację i smutek, to znaczy, że ma duży
problem. Celibat nie może być traktowany wyłącznie jako norma prawna, bo wtedy
jest z definicji negacją. Jeśli ma być przeżywany pozytywnie, to musi być
doświadczeniem cnoty czystości. A cnota to łaska, która się w człowieku rodzi
z poznania Pana Boga. Brat Albert mówił, że cnota to praktyczna znajomość Boga
i siebie. Ona nie bierze się z ciągłego ćwiczenia, prężenia muskułów, tylko ze
spotkania. Dlatego kluczowe w wychowywaniu człowieka do celibatu jest
prowadzenie go tak, by odkrył jego charyzmat, żeby zrozumiał, że otrzymał od
Pana Boga dar takiego sposobu przeżywania miłości.
Zatem celibat jest miłością, na wzór miłości Chrystusa
do Kościoła.
Więcej. On jest nawet w samym środku tej miłości.
Wszystko, co robimy w kapłaństwie, jest in persona Christi. Nie tylko
odprawiam mszę in persona Christi, ale także żyję in persona Christi, inaczej
wszystko sprowadzimy do kilku funkcji. Seminarium nie jest po to, żeby nauczyć
kogoś, jak się odprawia mszę, tylko jak żyć w kluczu Jezusowym.
Seminarium ma pomóc w tym, by człowiek odkrył, że Pan
dał mu charyzmat celibatu. I jeśli go odkryje, to ma moralne prawo poprosić o
święcenia, wiedząc, że Kościół święci dzisiaj nieżonatych mężczyzn. Taką ma
praktykę i wolę.
zaczerpnięte z deon.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz