We włoskim szpitalu dokonano aborcji 22-tygodniowego dziecka. Gdy po zabiegu wykazywało znaki życia, zostawiono je bez medycznej opieki. Umierało dobę.
Ci, którzy uważają ten przypadek za odosobniony, kłamią lub nie wiedzą, co dzieje się na oddziałach ginekologicznych i salach operacyjnych, których przeznaczeniem jest ratowanie, a nie odbieranie życia pacjentom w sposób bestialski” – napisał znany reportażysta dziennika „Il Giornale”. Gazeta ta jako jedyna – obok „Avvenire”, dziennika episkopatu Włoch – napisała o tragedii, która wydarzyła się w szpitalu w Rossano, mieście w południowej Kalabrii. „Il Giornale” stwierdza, że sprawa ujawniła niespójność i „okrucieństwo włoskich zapisów dotyczących ochrony życia”.
Publikacja wywołała burzę we włoskiej Izbie Deputowanych. Kilkudziesięciu posłów z chadeckiej formacji UDC, w tym Rocco Buttiglione, przedstawiciele Kościoła (wśród nich nuncjusz Francesco Testa) oraz osobistości życia publicznego wystosowali list do premiera Silvia Berlusconiego i ministra zdrowia z żądaniem wyjaśnienia sprawy i zmian we włoskim ustawodawstwie.
Sobota, 24 kwietnia. Kobieta w zaawansowanej ciąży zgłasza się na badanie prenatalne. Wykazują deformację dziecka. Zgodnie z włoskim prawem, kobieta decyduje się na aborcję. Prawdopodobnie lekarze proponują – jako metodę aborcji – poród drogą naturalną, po wcześniejszej stymulacji środkami prowokującymi skurcze macicy. Po urodzeniu dziecka – wiadomo, że miało 22 tygodnie – personel medyczny odkłada je na metalowy stół i tak zostawia. Bez umycia, bez zakleszczenia uciętej pępowiny. Matka trafia na oddział szpitalny, nie poznawszy płci dziecka ani nawet go nie widząc.
W poniedziałek rano ktoś powiadamia kapelana szpitalnego o dokonanej aborcji. Ks. Antonio Martello, jak zwykle w takich przypadkach, przychodzi na oddział, by zaoferować rozmowę kobiecie i pomodlić się „za kolejne istnienie ludzkie, pozbawione prawa do życia”. Jest godzina 11.15; od aborcji minęły 22 godziny. W czasie modlitwy nad – jak sądził – martwym dzieckiem ksiądz zauważa, że rusza się i oddycha. Dziecko jest przemarznięte; pomieszczenie, w którym leży, jest klimatyzowane. Duchowny alarmuje personel medyczny. Ponieważ upiera się i grozi wezwaniem policji, dziecko zostaje umieszczone w inkubatorze. Wkrótce potem, przewiezione do specjalistycznego ośrodka, umiera. Tego samego dnia w szpitalu jest prokurator; zostaje wszczęte śledztwo z podejrzeniem zaniechania procedur ratujących życie i umyślnego spowodowania śmierci.
Zgodnie z włoskim prawem, przerwanie ciąży jest możliwe ze względu na wykryte w badaniu prenatalnym „anomalie w fizjonomii płodu”. Badanie zwłok dziecka z Rossano wykazało, że miało lekko zniekształconą twarz, sekcja zaś wykazała, że poza tym było całkowicie sprawne i zdrowe.
Zapis, na podstawie którego dokonano tej aborcji, we Włoszech budził kontrowersje już wcześniej. Określenie „anomalia” czy „deformacja” nie precyzuje, o jakiego typu zmiany płodu chodzi. Jak wynika z dziennikarskiego śledztwa przeprowadzonego przez „Il Giornale”, pretekstem do aborcji może być nawet brak palca u ręki czy tzw. zajęcza warga.
Ale w przypadku dziecka z Rossano padają też kolejne pytania: jak to możliwe, że lekarze i położne pozostawili dziecko same sobie, czekając aż umrze; że zaniechali jakichkolwiek czynności ratujących jego życie?
Włoskie prawo nakłada bowiem na lekarza dokonującego aborcji obowiązek interwencji, jeśli dziecko po zabiegu przejawia oznaki życia. Centrum Bioetyki uniwersytetu w Rzymie postulowało w 2006 r., że dziecko w 22. tygodniu i powyżej, jeśli nawet jest ofiarą aborcji, należy zaintubować, wentylować (wspomóc oddychanie) i włączyć leczenie paliatywne. Co ciekawe, dla płodów urodzonych w tym czasie – ale gdy nie chodzi o aborcję – dołączono jeszcze zalecenie reanimacji.
***
Historia dziecka z Rossano pokazuje paradoks włoskich zapisów prawnych dotyczących aborcji.
Bo według niektórych interpretacji, to samo prawo ustala porządek wykonywania różnych procedur medycznych. Najpierw lekarz ma zakończyć zabieg usunięcia ciąży, doprowadzając go skutecznie do końca. Przepis dotyczący monitorowania i zabiegów medycznych wokół dziecka, które aborcję przeżyje, dotyczy płodu, który ukończył 22. tydzień ciąży.
A dziecko z Rossano formalnie 22. tygodnia nie ukończyło. Sygnatariusze listu do Berlusconiego i przedstawiciele Kościoła nie kryją oburzenia taką argumentacją: „To balansowanie na cienkiej linii życia, manipulacja pozbawiona instynktu człowieczeństwa, próba ratowania własnej skóry”.
Ale po historię dziecka z Rossano jako po argument sięgają także włoscy zwolennicy aborcji. Senator Ada Spadoni Urbani z centroprawicowej PDL (Lud Wolności) postuluje większą dostępność środków wczesnoporonnych (tzw. pigułka „dzień po”) i „odważniejsze przepisywanie [przez lekarzy] RU486” – ten wywołujący aborcję środek od niedawna można dostać we Włoszech na receptę i aborcji dokonać w domu, we wczesnym stadium ciąży.
Choć historia 22-tygodniowego dziecka z Rossano stała się tematem dyskusji z udziałem polityków, to z wyjątkiem wspomnianych dwóch gazet, we Włoszech niemal się o niej nie pisze. Informacyjną lukę próbowali wypełnić sygnatariusze listu do premiera – opisując z detalami przebieg dramatu dziecka.
Za stroną Tygodnik Powszechny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz