czwartek, 16 sierpnia 2012

Grzech na kliknięcie

O tym, czy łatwiej grzeszy się dziś niż 50 lat temu, z kapucynem o. Piotrem Jordanem Śliwińskim rozmawia Marcin Jakimowicz.
Grzech na kliknięcie   Roman Koszowski – „Nie kradnij” brzmi tak samo jak tysiące lat temu – opowiada Piotr Jordan Śliwiński
Marcin Jakimowicz: Czy istnieją nowe grzechy czy jedynie klasyczne na nowo ubrane?
O. Jordan Śliwiński: – Poza Dekalog nigdy nie wyjdziemy. Może zmienić się np. forma kradzieży – dziś przeniknęła ona w świat wirtualny, ale „nie kradnij” brzmi tak samo jak tysiące lat temu. Pojawiają się jedynie nowe formy starych grzechów. I te nowe formy nas zaskakują. Uczymy się je nazywać, oceniać...
Czy staruszek kapłan, który słysząc słowa „ikona”, „pulpit”, „myszka”, ma kompletnie inne skojarzenia niż nastolatek, może skutecznie wyspowiadać takiego chłopaka?
– Może. Jeśli człowiek przychodzi do spowiedzi, bo sumienie wyrzuca mu jakieś grzechy, to różnica pokoleń nie ma większego znaczenia. Materia grzechu pozostaje ta sama: wszystko jedno czy obrazimy kogoś w realu, czy na Facebooku. Z drugiej strony konieczna jest wciąż nowa formacja spowiedników. Na wielu spotkaniach z kapłanami słyszę, że pojawiają się nowe pytania, nowe problemy…
Na przykład, czy ściąganie mp3 z sieci jest grzechem?
– Na przykład... To bardzo trudny temat. Rozwiązania prawne nie są jednoznaczne. Musimy poczekać na dyrektywy europejskie. ACTA została odrzucona... Niezwykle ważna będzie kwestia regulacji prawnej. Konieczne jest precyzyjne zdefiniowanie kradzieży w świecie wirtualnym. Ważny jest ciężar gatunkowy: jeśli ktoś w ciągu 20 minut ściągnie całą dyskografię Pink Floyd czy Genesis, to jednak okrada tych artystów. Z drugiej strony są zespoły (np. Radiohead), które udostepniają całe nowe albumy w sieci po to, by można je było ściągnąć i zapłacić tyle, ile uzna sam internauta.
Łatwiej się dziś grzeszy niż 50 lat temu? Pokusy są większe?
– Na pewno większe jest przyzwolenie na wiele zachowań sprzecznych z duchem chrześcijańskim. Żyjemy w świecie postchrześcijańskim, a to domaga się silniejszego formowania sumienia. Nie chodzi o egzorcyzmowanie całego świata, ale lepsze rozeznawanie dobra i zła. Nie myślę jedynie o ciężkim kalibrze, ale i o pozornie błahych sprawach. Gdy otwieram dziennik i na trzeciej stronie czytam, że jakaś znana piosenkarka ma któregoś z kolei chłopaka, to zastanawiam się: po co mi ta informacja? Do czego jest mi ona potrzebna? Do niczego.
Czy czytanie bzdurnych newsów, które są informacjami dnia na Onecie (ostatnia perełka: „Czy miss Euro Natalia Siwiec ma cellulit?”), jest grzechem?
– Jezus, prócz klasycznych grzechów, wymienia też głupotę. Gdy pisałem doktorat, mój promotor mówił: „Słuchaj, Piotr, nie ma czasu na to, by czytać wszystkie książki, dlatego czytajmy tylko te najlepsze”. To problem każdego z nas. Nie ma dziś czasu na to, by zajmować się wszystkim. Trzeba wybierać to, co jest ważne. Jesteśmy zalewani chłamem, ploteczkami, bzdurami i jak na początku syndromem wolności był dla nas nieskrępowany dostęp do informacji, tak dziś powinno nim być to, by założyć sobie jakiś filtr informacji. 98 proc. z nich to zwykły szum. Chrześcijanie powinni zastosować jakąś zaporę, filtr, by w sumieniu sortować fakty ważne i odrzucać niepotrzebne.
Internet – to słowo powraca jak bumerang w czasie rozmów o spowiedzi. Dzieciaki siedząc w domach, mają dziś nieskrępowany dostęp do ostrej pornografii…
– W internecie, tak jak w całej kulturze, jest dziś przemieszanie wszystkiego, co możliwe. Są perły (sam chętnie z internetu korzystam) i mnóstwo śmieci. Jest czat wiara.pl i czat erotyczny. Pokusa internetu polega na tym, że ma się złudzenie anonimowości. Ono tworzy pewną zasłonę, za którą się chowamy, naiwnie sądząc, że unikniemy odpowiedzialności za to, co robimy.
Czy przy grzechach „na kliknięcie”, np. przy wchodzeniu na strony pornograficzne, ciężar gatunkowy rozkłada się na tego, kto wrzuca te materiały, i człowieka, który ulega pokusie?
– Pornografia jest zjawiskiem bardzo różnorodnym. Są i erotyczne czaty internetowe, i rożne formy interakcji w czasie realnym. Gama jest olbrzymia. Nie można generalizować i stosować uogólnień.
Prawosławni greccy mnisi są radykalni twierdząc, że internet to narzędzie „z piekła rodem”. Wstukując „www” wpisujesz „666" („w” to odpowiednik hebrajskiej 6) – przestrzegają. Warto tak demonizować?
– Przesada. Przecież my w dużej mierze funkcjonujemy „przez internet”: kupujemy, wysyłamy listy i życzenia, czytamy informacje, mamy dostęp do literatury naukowej i tak dalej. Nie demonizowałbym sieci. Mamy jednak konkretne zadanie: formować się do korzystania z internetu. Naprawdę pomocne są dokumenty wydane jeszcze za pontyfikatu Jana Pawła II. One rzucają sporo światła na funkcjonowanie w cybersieci. Nie ma prostych rozwiązań. Jestem w stanie zrozumieć, że jakiś rodzic chrześcijanin widząc, że dziecko nie dorasta i ciągle przegrywa, wchodząc do internetu, stosuje jakąś formę kontroli czy blokadę. Skoro administracja amerykańska wprowadziła do wszystkich serwerów publicznych taką blokadę, to znaczy, że problem istnieje...
Modliliśmy się za chłopaka, który miał ogromne problemy z nieczystością. Otworzyło nam się słowo z Pieśni nad pieśniami: „Umiłowany mój. Oto stoi za naszym murem, patrzy przez okno, zagląda przez kraty”. Okno? Kraty? O co chodzi? Nagle zmieszany chłopak przyznał, że grzeszy sprowokowany grzebaniem w internecie. Kapłan zaproponował: „A może zgodnie ze słowem Biblii zakratowałbyś okno internetu?”. To był początek uzdrowienia…
– To, o czym rozmawiamy, to nie są teoretyczne rozważania. To konkretne problemy. Kiedyś rodzice sadzali dziecko przed telewizorem, by mieć je na kilka godzin „z głowy”, dziś mają coraz większe problemy z internetem.
Czy trzeba się spowiadać z wizyty u wróżki czy radiestety? Sami różdżkarze opowiadają: „Jesteśmy czyści, nie ma żadnego dokumentu Kościoła na ten temat”. O takich grzechach nie mówiło się na kazaniach dziesięć lat temu..
. – Nie można wrzucać wszystkiego do jednego worka. Czym innym jest wizyta u wróżki (ewidentny grzech przeciw pierwszemu przykazaniu, który trzeba rozwiązać przy kratkach konfesjonału), a czym innym szukanie wody za pomocą radiestezji. Może nie jest to najmądrzejsze rozwiązanie, ale trudno tu o rzucanie gromów. Czym innym jest jednak proszenie radiestety o konkretną diagnozę czy szukanie osób na odległość. To z daleka pachnie okultyzmem… Kapłan musi wykazać dużo delikatności, by nie wpuścić ludzi w lęk. Nie ma jednoznacznych dokumentów Kościoła dotyczących radiestezji, choć większość teologów skłania się ku opinii negatywnej.
To samo mówią egzorcyści, którzy widzą, jak ta materia sprawdza się w praktyce...
– Sam posiadam wiele doświadczeń, że osoby, które zajmowały się radiestezją, miały spore problemy duchowe lub psychiczne…

Brak komentarzy: