środa, 6 listopada 2019

Abp Grzegorz Ryś: celibat nie należy do natury kapłaństwa [ROZMOWA]


Dlaczego publikuję tę rozmowę, bo jest tego warta!!! Książkę zapewne kupię i przeczytam. Dlaczego? Bo na pewno jest warta przeczytania. Bo abp Ryś mądrze gada, a mądrych ludzi trzeba słuchać.



"Powtórzę, żeby było jasne: najstarsza tradycja w Kościele po­kazuje, że celibat nie należy do natury kapłań­stwa. I to jest niesłychanie ważne" - mówi abp Grzegorz Ryś.


Ks. Paweł Kłys: Księże Arcybiskupie, coraz częściej można usłyszeć w mediach, że Kościół jest w kry­zysie. Mówi się, że gdyby nie celibat, byłoby więcej powołań, mniej przypadków pedofilii w Kościele, a małżonkowie mogliby liczyć na pełniejsze zrozu­mienie przez księży. Pojawia się również argument, że kapłani żyliby w zgodzie z ludzką naturą. Chciał­bym zapytać o to, czym w ogóle jest celibat, jaką nie­sie wartość dla Kościoła?


Abp Grzegorz Ryś: Celibat znaczy tyle, co bez-żenność. On ma sens wtedy, kiedy jest wyrazem czystości. Czystość jest fantastyczną cnotą, którą zwykle - na własny użytek - nazywam „wolnością, żeby kochać". Trzeba zacząć od tego, że chrześci­jaństwo nie zna innego powołania jak powołanie do miłości, ale to powołanie ma różne twarze, na różne sposoby można je realizować.
Najczęściej wybieraną formą realizacji jest droga małżeństwa, rodziny, ale istnieje także czystość ślubowana Mu w życiu zakonnym czy praktykowana na inne sposoby. I ona też jest formą miłości do ludzi.


Czystość jest wolnością, to znaczy jest pod­kreśleniem tego, że w dziedzinie życia erotycz­nego wszystko mogę, ale nie wszystko muszę, nie jestem do niczego zmuszony. Mówi się - o czym ksiądz przed chwilą wspomniał - że celi­bat jest sprzeczny z naturą człowieka. To zależy, jak się tę naturę pojmuje. Naturą człowieka nie jest jego biologia i takie czy inne potrzeby; a po­trzeba erotyczna nie jest taką samą potrzebą jak potrzeba jedzenia, picia czy spania. Myślę, że człowiek ma przede wszystkim głęboką potrze­bę miłości i ona jest wpisana w jego naturę. To znaczy „nie jest dobrze, żeby człowiek był sam", dlatego że on wtedy nie wie, dla kogo istnieje. Człowiek jest z natury relacyjny, odniesiony do kogoś. Całe nauczanie Kościoła na temat seksu jest walką z jego banalizacją, ze zredukowaniem go wyłącznie do potrzeby fizycznej, może psy­chofizycznej. Jan Paweł II mówił o mowie ciała, to znaczy, że mogę gestem, znakiem, zachowa­niem, także podjęciem życia erotycznego wyra­zić miłość. Kościołowi zależy, żeby nie rozrywać tych dwóch rzeczywistości: życia erotycznego i miłości. Jeśli dojdzie do tego rozerwania, to mamy w Kościele poczucie (mam nadzieję, że nie tylko w nim), że dochodzi do jakiejś banalizacji seksu, że sprowadza się go tylko do tego, co jest w danym momencie potrzebą, i to jeszcze prze­żywaną bez wolności.

Istnieje wolność w stosunku do życia erotycz­nego, i ta wolność nazywa się czystością. To ona sprawia, że mogę, mam moc, oddać komuś swo­je ciało, siebie we współżyciu. Jeśli człowiek chce drugiemu oddać siebie, to musi mieć doświad­czenie wolności, czyli kontrolowania samego sie­bie, tego, że jego życie mu się nie dzieje, tylko że on ma nad nim władzę. Zagłoba dawał królowi szwedzkiemu Niderlandy, ale wszyscy się z tego śmiali. Nikt nie daje czegoś, czego nie ma.


W ten sposób Kościół rozumie celibat i czy­stość od początku. W Starym Testamencie nie mamy wielu celibatariuszy, a jeśli się pojawiają, to ich przeżywanie celibatu jest zupełnie inne niż w Nowym Testamencie, dziś już nieaktual­ne. Celibat Jeremiasza był znakiem dla Ludu Wy­branego, że jeśli jego członkowie będą dalej tak postępować, to zostaną bezdzietni. Prorocy nie tylko mówili, lecz także pokazywali swoim ży­ciem, jakie jest słowo Boga, i w tym przypadku było to słowo przestrogi. Jedyną grupą, jeszcze w historycznym czasie Starego Przymierza, która zachowywała (zasadniczo) celibat, byli Esseńczy­cy. Z tego grona wywodził się prawdopodobnie Jan Chrzciciel, więc żył tak jak oni.


Bezżenność jako cnota jest niewątpliwie nowotestamentalną ideą. Jezus żył w czystości jako celibatariusz, z grona apostołów przynaj­mniej jeden, czyli Jan, również. Ten stan zatem pojawia się w Kościele od początku, ale nie od razu był związany z kapłaństwem. Był pewnym znakiem rozpoznawczym chrześcijan - ucznio­wie Chrystusa nie godzą się na absolutną swobo­dę w dziedzinie życia erotycznego, jaka panowała dokoła. Zapewne świat grecki, rzymski niewie­le rozumiał z czystości, natomiast chrześcijanie pokazywali: „Tak, nasza wiara porządkuje także tę dziedzinę". I dość szybko okazało się, że znaleźli się ludzie, którzy ten ideał czystości głosili tak radykalnie, że nawet dla Kościoła był on nie do przyjęcia.


Dziś Kościół święci nieżonatych mężczyzn. Ale gdy sięgniemy do Nowego Testamentu, czyli do serca chrześcijaństwa, to czytamy, że Pan Jezus uzdrowił teściową Piotra, czyli - w domyśle - apostoł miał żonę.


Chyba miał też córkę, przynajmniej tradycja tak mówi.


Idźmy zatem dalej: święty Paweł w Pierwszym Liście do Tymoteusza (1 Tm 3,1-13) pisze wytyczne dla bi­skupów i diakonów. Pojawia się tam sformułowanie „mąż jednej żony". Jak to się ma do praktyki koś­cielnej? Dlaczego dwanaście wieków później wpro­wadzono celibat?


Celibat jest jednym z przykładów tego, że Koś­ciół ma historię. Niektórym się wydaje, że Kościół spadł gotowy z nieba i że taki, jakim go znamy dzisiaj, był już w czasach apostolskich. Nie. Wie­le jego instytucji, sformułowań doktrynalnych, przepisów liturgicznych zostało uformowanych w pewnym procesie historycznym. Celibat ro­zumiany jako norma życia kapłańskiego nie sięga czasów apostolskich, i to jest jasne. Już powiedziałem, że w gronie apostołów najpraw­dopodobniej święty Jan był celibatariuszem. O świętym Pawle różnie mówią. Historycy się domyślają, że był wdowcem. A kiedy odkrył Je­zusa Chrystusa i pisał, że chciałby, aby wszyscy pozostawali w takim jak on stanie, to mając do­świadczenie życia małżeńskiego, zalecał jednak życie w czystości. Ale też mówił wyraźnie, że jeśli ktoś chce zawrzeć małżeństwo, to jest to dobry wybór i nie robi niczego złego. Powtórzę, żeby było jasne: najstarsza tradycja w Kościele po­kazuje, że celibat nie należy do natury kapłań­stwa. I to jest niesłychanie ważne. Dlatego nie mamy kłopotu z szacunkiem dla kapłaństwa na­szych braci kapłanów greckokatolickich czy pra­wosławnych, nie mamy też kłopotów w naszym łacińskim Kościele z szacunkiem do kapłaństwa tych, którzy przeszli z Kościoła anglikańskiego i przyjęli ponownie święcenia, a prowadzą ży­cie rodzinne, gdyż tam mieli prawo być święceni jako żonaci.


Celibat nie wchodzi w naturę kapłaństwa. Na­tomiast co do swej natury jest on zgodny z tym, do czego z natury zmierza kapłaństwo. Jest przystawalność tych dwóch rzeczywistości, kapłań­stwa i celibatu, i wierzymy, że one ze swej natury zmierzają do tego samego, czyli do pokazania pierwszeństwa Boga w naszym życiu, no i do po­kazania tego, że Bóg jest miłością.


Wracając do wątku historycznego, rzeczy­wiście w czasach apostolskich nie wiązano celi­batu z kapłaństwem, choć już się kształtowała taka tradycja. Została ona poświadczona mocno w okresie pierwszych synodów i starożytnych soborów, na których ustalono, że - o ile wol­no wyświęcić żonatego mężczyznę - to nie ma możliwości, by człowiek, który przyjął wyższe święcenia, się ożenił. Czyli w debatach na temat celibatu możemy mówić o powrocie do tradycji święcenia już żonatych mężczyzn. Na przykład teraz, przy okazji synodu w Amazonii, mówi się o święceniu tak zwanych viri probati, czyli męż­czyzn (viri), którzy są sprawdzeni (probati), czyli, tak jak pisze Paweł, są mężami jednej żony, pro­wadzą dom w sposób sensowny, są świetnymi mężami, ojcami i kimś w Kościele rozpoznawal­nym. Ale to nie oznacza, że będzie zgoda na to, żeby kapłan zawarł małżeństwo. Kapłaństwo jest sakramentem, który w człowieku zostaje na zawsze, więc gdyby ktoś zawarł po święceniach małżeństwo, musi zrezygnować z pełnienia do­tychczasowych funkcji.


Wspomniałem o synodach starożytnych. Pierw­szy konkretny zapis związany jest z synodem w Elwirze (IV wiek). Pojawia się tam sformuło­wanie mówiące, że Kościół święci żonatych męż­czyzn, ale ów żonaty kapłan, ma się powstrzymać od współżycia z żoną. W ten sposób rozumia­no tę normę celibatu aż po wiek XII, z pewny­mi wyjątkami. Zasadniczo małżeństwo mogło trwać, ale współżycie miało ustać. To jest myśle­nie w kategorii pierwszego Przymierza i tego, co jest wpisane w Biblię Hebrajską, to znaczy my­ślenie o czystości i nieczystości rytualnej. Stary Testament mówi o tym, że kapłan, który ma od czasu do czasu pełnić swoją funkcję w Świątyni, powinien powstrzymać się wtedy od współży­cia. W Kościele pełnienie funkcji kapłańskiej nie jest od czasu do czasu, tylko jest rzeczywistością codzienną, w związku z tym przyjęcie wyższych święceń oznaczało - w ciągłości do tamtego pra­wodawstwa - nakaz wstrzemięźliwości.


Proszę pamiętać, że Kościół średniowiecz­ny, nawet późnośredniowieczny, bardzo mocno żył Starym Testamentem. Być może dlatego, że nie tylko dostarcza on nauczania, ale też podaje normy, sposób na stworzenie pełnego społeczeń­stwa, pokazuje instytucje, takie jak monarchia, państwo. I stąd też takie a nie inne podejście do małżeństwa duchownych. Skoro już święcono żo­natych mężczyzn, to mieli się oni powstrzymać od współżycia. Prawda jest też taka, że mieli nie tylko żonę, ale także dzieci, gdyż święcono w dojrzałym wieku, po 30. roku życia (dziś zwy­kle w 25.). Przy wysokiej umieralności mężczyzn i średniej życia ok. 40 lat taki człowiek często zasadnicze życie miał już za sobą. Niczego tu nie lekceważę, chcę tylko pokazać, że ta norma funkcjonowała w pewnym kontekście. I tak było zasadniczo do wieku XII, kiedy to na fali tak zwa­nej reformy gregoriańskiej zaczęto mówić o celi­bacie kapłańskim inaczej: żeby święcić wyłącznie nieżonatych mężczyzn, nazywając żony kapła­nów konkubinami. To był jednak proces. Na I So­borze na Lateranie orzeczono, że kapłaństwo jest przeszkodą do zawarcia małżeństwa, czy­li potwierdzono to, o czym mówiłem powyżej. Z czasem zaczęła przeważać opinia, że kapłan powinien być bezżenny. Wprowadzono przepi­sy, ale prawdziwą zmianę przyniosło dopiero życie, czyli zmienione sposoby przygotowywa­nia kandydatów do kapłaństwa. Po Soborze Try­denckim modelem przygotowania do święceń i kształcenia kleryków, też nie od razu, stało się seminarium duchowne. Do seminariów przyj­mowano celibatariuszy, którzy potem otrzymy­wali święcenia.


To jest krótki historyczny rys, natomiast bar­dzo ważne jest, żeby zobaczyć nie tylko zmiany w praktyce i prawie, ale też głębokie uzasadnienie dla tej normy. Studiowałem ten temat i mam w sobie przekonanie, że Kościół jako wspólnota wiary rośnie do zrozumienia celibatu, nie do po­rzucenia go, tylko do zrozumienia. To znaczy, że norma ta pojawiła się w Kościele w prowadzeniu Ducha Świętego. Celibat kapłański to prawo ko­ścielne, ale ono jest i będzie coraz głębiej i głębiej rozumiane.


Skąd to przekonanie?


Przy okazji procesu beatyfikacyjnego Ojca Świę­tego Jana Pawła II pracowałem w komisji histo­rycznej. Karol Wojtyła był członkiem synodu biskupów i był przez Pawła VI wzywany na obra­dy. Był osobą bardzo ważną w funkcjonowaniu tego ciała i przy okazji synodu, który w latach 70. dyskutował o kapłaństwie i o celibacie, poprosił ks. prof. Różyckiego z Krakowa o tekst teologicz­ny na temat celibatu. Przyszły papież zabrał go ze sobą na synod. I tam, na podstawie tego tekstu, wygłosił swoje wotum. Pojawia się w nim pojęcie connaturalitas, czyli właściwie współnaturalność. Z natury więc kapłaństwo jest odpowiedzią na wezwanie „chodź za Mną". Ale nie o samą czyn­ność tu chodzi, tylko o pewien styl życia. Celi­bat z natury swojej mówi: „idę za Tobą, i tylko za Tobą". Doświadczenie miłości do Jezusa każe mi kochać tak jak On.


Chyba najpiękniej do tej pory pisał o tym Pa­weł VI w encyklice Sacerdotalis Caelibatus. Pa­pież mówi, że kapłan przez swój celibat pokazuje Kościołowi miłość Jezusa do Kościoła, to znaczy Jezus kocha swój Kościół także przez kapłana, który jest bezżenny. Wtedy widać, że celibat nie jest rezygnacją z miłości, tylko jest miłością do Kościoła; nie do instytucji, tylko do wspólno­ty ludzi, w której każdy ma twarz, imię nazwi­sko, historię życia, potrzeby. Po to ten ksiądz jest bezżenny, żeby pokazywał swoim sposobem życia miłość Jezusa do każdego z tych ludzi i do całej tej wspólnoty. Podobnie Papież Franciszek bez przerwy podkreśla, że jeśli ktoś przeżywa celibat czy czystość ślubowaną Bogu jako rezy­gnację i smutek, to znaczy, że ma duży problem. Celibat nie może być traktowany wyłącznie jako norma prawna, bo wtedy jest z definicji negacją. Jeśli ma być przeżywany pozytywnie, to musi być doświadczeniem cnoty czystości. A cnota to ła­ska, która się w człowieku rodzi z poznania Pana Boga. Brat Albert mówił, że cnota to praktycz­na znajomość Boga i siebie. Ona nie bierze się z ciągłego ćwiczenia, prężenia muskułów, tylko ze spotkania. Dlatego kluczowe w wychowywa­niu człowieka do celibatu jest prowadzenie go tak, by odkrył jego charyzmat, żeby zrozumiał, że otrzymał od Pana Boga dar takiego sposobu przeżywania miłości.


Zatem celibat jest miłością, na wzór miłości Chrystu­sa do Kościoła.


Więcej. On jest nawet w samym środku tej miłoś­ci. Wszystko, co robimy w kapłaństwie, jest in per­sona Christi. Nie tylko odprawiam mszę in persona Christi, ale także żyję in persona Christi, inaczej wszystko sprowadzimy do kilku funkcji. Semina­rium nie jest po to, żeby nauczyć kogoś, jak się od­prawia mszę, tylko jak żyć w kluczu Jezusowym.

Seminarium ma pomóc w tym, by człowiek odkrył, że Pan dał mu charyzmat celibatu. I jeśli go odkryje, to ma moralne prawo poprosić o świę­cenia, wiedząc, że Kościół święci dzisiaj nieżona­tych mężczyzn. Taką ma praktykę i wolę.

zaczerpnięte z deon.pl


Brak komentarzy: